Dziękuję miśki za każdy komentarz pod poprzednim rozdziałem, kocham Was!
Rozdział dedykowany TinyDrug, która jest moją bratnią duszą na blogosferze. Dzięki, że jesteś.
Pierścionek na
mojej prawej dłoni gładko obracał się po obwodzie palca. Zdawałoby się, że moja
praprababcia była kobietą, lubiącą dobrze zjeść, gdyż biżuteria była dla mnie
nieco za duża. Jeden granatowy kryształek na srebrnej obręczy mienił się w
blasku salowych jarzeniówek. Imponował mi swoją prostotą i wykonaniem, należał
także do mojego ulubionego zestawu wraz ze srebrnym łańcuszkiem oraz zawieszką
z kryształkiem robionym na wzór pierścienia.
Skóra na moich dłoniach była wysuszona i nieprzyjemna w dotyku. Wszystko
przez codzienne zmywanie naczyń oraz sztućców w rodzinnej restauracji. Już
ponad miesiąc odpracowuję karę, ale nie narzekam. Żadna praca nie hańbi.
Chociaż obecnie nie zarabiam pieniędzy dla siebie, a moja pensja trafia na konto rodziców,
jestem z siebie dumna. Staję na wysokości zadania. Jedynym minusem jest brak
wolnego czasu. Czuję, jakbym od wieków nie wybrała się na żadną imprezę i ten
fakt zaczyna mi ciążyć. Nie chodzi tutaj o pijaństwo, głośną muzykę czy tłum
spoconych nastolatków. Chciałabym chociaż wyskoczyć na zakupy z moją męczącą
siostrą. Charlotte to mały upiór, który używa swoich nieco krzywych kłów w
nieodpowiednim momencie (dosłownie i w przenośni). Jest wredna, denerwująca,
humorzasta i mogłabym wymieniać do utraty tchu, ale to wciąż rodzina. Oprócz
tego jej podobieństwo do taty mnie przeraża. Jest jego młodym, kobiecym klonem,
ślicznym klonem. Ma małe szmaragdowe oczy w kształcie migdałów, delikatne, lecz
stanowcze rysy twarzy, mały podbródek i pulchne usta. Jak na swój wiek jest
wysoka, najwyższa z dziewczyn w swojej klasie. Tak, przy niej rodzice bardziej
się postarali. W moim przypadku ich niedoświadczenie wzięło górę, to
przynajmniej moje założenie.
Sunęłam
wzrokiem dalej po mojej prawej dłoni, aż natknęłam się na subtelną, srebrną
bransoletkę. Nie miała ani jednej zawieszki. Wydawałoby się, że jest uboga w
porównaniu z naszyjnikiem i pierścionkiem, ale było wręcz przeciwnie. Doskonale
wpasowywała się w ten zestaw. Cienka
żyłka przerywana co dwa lub trzy centymetry drobnymi kuleczkami. Pierwsza
biżuteria jaką kupiłam za oszczędności uzbierane, wtedy w ciągu mojego
dziesięcioletniego życia. Była wtedy dla mnie za duża, ale chciałam żeby
pasowała nawet za kilka lat, bo przecież nasza przyjaźń miała tyle trwać - Ty
też kupiłaś taką samą. Uniosłam wzrok na Ciebie, lecz nie masz jej na swoim
nadgarstku. Pewnie leży gdzieś głęboko zakopana w szkatułce Twojej biżuterii od
najmodniejszych, a jednocześnie najdroższych jubilerów albo już dawno się jej
pozbyłaś. Byłyśmy idealnymi partnerkami zabaw, ponadto powierzałyśmy sobie
najważniejsze sekrety. Pamiętam, jak powiedziałaś mi, że lubisz Billego. Tego z
podstawówki. Drobnego okularnika ze spodniami, zapiętymi zawsze tym samym
paskiem pod pępkiem i wpuszczoną w nie koszulką polo. I choć odbiegał on od
ideałów z okładek kolorowych gazet, jakie kupowała Twoja mama w każdy
poniedziałek, to przypadł ci do gustu.
Pochwaliłaś mi się nawet tym, jak zerwał dla Ciebie trzy róże, cóż
przynajmniej próbował, zanim sąsiadka przegoniła go ze swojego ogrodu. Dla Ciebie i tak był bohaterem do momentu, kiedy do naszej klasy dołączył Zack –
młody rozbójnik o roztrzepanej fryzurze i zawadiackim spojrzeniu (tak
zawadiackim na jakie stać dziesięciolatka). On miał być moim bohaterem, ale ty
polubiłaś go bardziej od Billego – przynajmniej tak mi mówiłaś.
Przyjaciel
jest ważną cząstką życia każdego człowieka. Podaje pomocną dłoń, kiedy jej
potrzebujemy. Wytyka błędy, żebyśmy nie popełnili ich ponownie. Cieszy się naszym szczęściem. Płacze, kiedy
my płaczemy. Cierpi równie mocno. Miałyśmy to wszystko. Ty byłaś dla mnie, ja
dla ciebie. I do dzisiaj nie rozumiem, dlaczego nasza przyjaźń się wypaliła.
Nagle
usłyszałam klaśnięcie nad swoim uchem. Bardzo trafne przywrócenie mnie do
rzeczywistości profesorze Vespucci. Zastanawiam się, czy nie zmienił nazwiska,
aby mieć jakiś głębszy kontakt z dziejami Ameryki. Miał jakąś chorą obsesję na
punkcie historii – przedmiotu, którego uczył, i nienawidził każdego, kto nie
dzielił jego pasji. Prawdopodobnie stałam się jego kolejnym celem, gdyż nie
wykazywałam głębszego zainteresowania ilością przelanej krwi, wymordowanych
istnień lub krzywych umysłów, które wysyłały innych ludzi na śmierć. Wolałam
żyć z czystą kartą, bez piętna przodków. Dziękuję profesorze za jedynkę za
odpowiedź ustną, a tobie moja była przyjaciółko za Twój uśmiech wyższości,
który poszerzał się coraz bardziej z każdą moją odpowiedzią „nie wiem”.
- Amy! – odwróciłam się na dźwięk
głosu, wołającego moje imię. Ian przedzierał się pomiędzy uczniami,
wychodzącymi z klas i tymi, którzy usiłowali dostać się do swoich szafek.
– Co słychać? – zapytał, chowając
dłonie w kieszeniach brązowej bluzy z nadrukiem.
- U mnie wszystko okej, a co z
tobą? – uśmiechnęłam się delikatnie w jego kierunku. Gdyby płacili mi za
uśmiechy, zostałabym milionerem. Poważnie. Szliśmy bok w bok wśród dzieci z
młodszych klas. Od pewnego czasu Ian stał się mniej nachalny, ale wciąż nie
pozwalał mi od siebie odpocząć. Chyba taki już jest - nic nie poradzę, a nie
miałam serca, wyrzucić mu prosto w twarz, żeby się odczepił.
- A w porząsiu. – Standardowo
musiał coś zmiękczyć, pokusa była zbyt duża. – Wyskoczysz ze mną gdzieś w
piątek? – zapytał z błagalnym spojrzeniem, ale choć nie wiem jak by się starał,
nie było żadnych szans, abym wyszła gdziekolwiek w wymienionym dniu. Miałam
przygotowywania do remanentu w pracy i musiałam pomóc mamie w ogarnięciu
wszystkiego. Dopiero w następnym tygodniu będę miała wolne kilka wieczorów i
weekend, ale dla Iana to za dużo czasu, zdążyłam się o tym przekonać po chwili.
- Przykro mi, pracuję. –
uśmiechnęłam się przepraszająco, serio powinnam zacząć szukać sponsora czy coś.
- A nie da się mnie chociaż
wcisnąć na dwie godzinki? – wciąż się starał, a jego bardziej krzaczaste brwi,
niż wcześniej uważałam, ściągnęły się.
- Zero szans. – odparłam. Teraz
już staliśmy. Chłopak był za bardzo zirytowany zaistniałą sytuacją, jego głos
też brzmiał inaczej.
- A jutro wieczorem? – nabieramy
szybszego tempa. Może mój termin przydatności się kończy, skoro skrócił okres
oczekiwania o trzy dni. Nieważne.
- Odpada. – powiedziałam
stanowczo. Jutro są przecenione środy, talerzów do zmywania będzie o połowę
więcej.
- Robisz to specjalnie? –
warknął, patrząc na mnie ze złością. Uspokój się ogierze, bo nigdzie razem nie
pójdziemy – pomyślałam. Cooper pewnie wtrąciłby, że Ian i tak nie zamoczy.
Zaśmiałam się, miałam nadzieję, że brunet tego nie usłyszał. Koniec żartów.
- Nie, po prostu terminy, które
proponujesz są do kitu. – co Amy byś tu zrobiła, gdybyś nie rzuciła kolejnym
uśmiechem. Przydałby się taki „ding”, który oznacza, że wygrałeś w automacie.
- Więc może lunch jutro? – ja naprawdę pleśnieję?
- Okej, do zobaczenia! –
pomachałam w jego kierunku w celu pożegnania, ale zdążył mnie ubiec i złapać.
Jego nastawienie zmieniło się. Po uzyskaniu ode mnie zgody na wspólne wyjście,
zrobił się milszy i spokojniejszy.
- Chodź, odwiozę cię do domu.
Narracja trzecioosobowa
Małe
kropelki potu spływały po skroni chłopaka. Jednym ruchem starł je, przeczesując
przy okazji palcami kosmyki włosów, jakie opadły mu na czoło. Lekko utykał, za
pewne z powodu spędzenia większości dnia w siłowni, przechadzając się po bogato
zdobionym korytarzu. Był zmęczony, jego mięśnie paliły, a skóra zdawała się
wciąż pocić, mimo że już nie ćwiczył. Kręciło mu się w głowie z przepracowania
i głodu. Zawsze ćwiczył na czczo, uważał, że uzyskuje wtedy lepsze efekty, ale
to nijak równało się z prawdą. Po prostu uwielbiał ból, jaki odczuwał, kiedy
jego żołądek ściskał się niemiłosiernie.
Ciemna,
marmurowa podłoga, którą przemierzał, była tak perfekcyjnie wypolerowana, że
udało mu się dojrzeć własne odbicie. Oh, schowaj się krzywa mordo – pomyślał,
śmiejąc się pod nosem. Mijał kolejne pomieszczenia: salon, w którym chłopaki
oglądali mecz koszykówki, kuchnię z parą i ich słabą grą wstępną na blacie
jednej z szafek. Kilka osób przykuło spojrzenia do jego osoby – niektórzy
odwracali wzrok (nie wiedział, czy był taki odrażający, czy co – gówno prawda,
nie był i dobrze znał powód ich ucieczki spojrzeń), inni skinęli głowami na
przywitanie, nikt nie odważył się podać mu ręki. Szedł dalej, nie interesując
się bożym światem, aż pchnął ciężkie, drewniane, ręcznie zdobione drzwi
(znacznie ładniejsze od tych z klubu). Ujrzał przestronne biuro z długimi,
granatowymi zasłonami, spiętymi złotymi zapięciami. Nigdy nie wiedział,
dlaczego to właśnie one rzucały mu się pierwsze w oczy, a nie na przykład
lakierowane, niemal czarne, lecz o złotym połysku biurko o dziwnym kształcie,
przypominającym bumerang, czy też skórzane, pikowane krzesło obrotowe, stojące
za nim lub barek wypełniony po brzegi najróżniejszymi alkoholami albo ogromne
biblioteczki przy drzwiach, do których trzeba było używać przesuwanych drabin,
by ściągnąć lekturę z najwyższych półek. Jego uwagę mógł także zwrócić kryształowy żyrandol zwisający z sufitu, ale nie to zasłony przykuwały jego
wzrok. Przepych uderzył w niego niczym szklana ściana, ale choć nie wiadomo ile
zer miałby na koncie, pieniądze zawsze były dla niego nijaką wartością. Raz są,
raz ich nie ma. Mogą ukoić ból tylko na chwilę, krótką chwilę. Ból jest dla
Dylana, jak kamień dla Syzyfa – zniesie go na doliny, mimo że wcześniej był już
na szczycie. Zniknie, ale powróci
jeszcze silniejszy i trudniejszy do przeminięcia.
Skoncentrował się na dwójce dzieciaków, jednym
ślęczącym na podłodze, gdzie dziwaczne, marmurowe kręgi miały swoje centrum,
wcierającym krew w rąbek i tak już brudnej koszulki oraz drugim usiłującym mu
pomóc. Kolejne dzieciaki wkopujące się w bagno. Gdy zauważyli postać z wytatuowanym tygrysem
na lewym ramieniu, zastygli w bezruchu. Ten nieco chudszy z małym pieprzykiem w
okolicach prawego oka i łańcuszkiem z Matką Boską na szyi, natychmiast odwrócił
wzrok, drugi przypominający bogatego łobuza ocknął się dopiero po dostaniu
kuksańca w żebra od kolegi, a mimo wszystko co chwilę zerkał na Chaveza, gdy
udawali się do wyjścia. Co na szczęście młodzika zignorował.
Dylan
po chwili ciszy skierował wzrok na Szefa, który westchnął żałośnie i
rozpoczął palenie nowego cygara, pozbawiwszy się wcześniej zbytecznej końcówki.
Chłopak nie kłopotał się siadaniem na skórzanym krześle naprzeciwko
przełożonego. Stał dokładnie trzy metry od biurka, jak zawsze.
- Nie pukałeś. – żachnął w kierunku
brązowookiego, spoglądając na niego nie wiadomo czy z dumą, czy z pogardą. Nic
się nie zmieniło. Dylan nigdy nie odwracał wzroku, choć powinien. Zawsze
przypatrywał się kwadratowej twarzy, czarnym, jak węgle oczom, opalonej skórze
nawet w zimie, kruczym włosom do linii żuchwy, lekko zakręconymi na końcówkach
i zaczesanymi do tyłu, markowych ciuchach (które za każdym razem były inne),
drogich butach i lśniącym zegarku. Na dłoni zawsze znajdował się pierścień
podobny do własności blondyna, ale o większym znaczeniu. „Zorro XXI wieku” –
skomentował w myślach chłopak, mimo że szef miał się nijak do legendarnego
bohatera. Chavez skinął jedynie głową na
zarzut ojca – Massimo Luca Chavez.
- Dawno się nie widzieliśmy. –
ponowne skinięcie.
- Do rzeczy. – powiedział spokojnie
chłopak, czym zirytował Szefa, który nigdy nie rozumiał, dlaczego jego wychowanek
był tak harmoniczny, a jednocześnie taktowny.
- Dostałem informacje, że ktoś
poturbował moją córkę. – spojrzał wymownie na Dylana – Z tego co pamiętam, miałeś nie dopuścić do takich rzeczy.
W
jednej chwili z bocznych drzwi wyłonili się trzej młodzi mężczyźni. Od razu
zabrali się do powalenia Dylana na kolana i przyblokowania jego ruchów. Nie
szarpał się. Każdego z nowo przybyłych darzył za coś szacunkiem, wiedział
także, że bez rozkazów nawet by go nie tknęli. Podniósł wzrok przed siebie.
Teraz nie był już spokojny. Dyszał ciężko, nienawidził dotyku na swojej skórze.
Szef stał tuż przed jego twarzą.
- Miałeś ją chronić! – ryknął,
wymierzając prawy sierpowy prosto w lewą skroń brązowookiego. Sygnet na jednym
z palców starszego Chaveza zdążył rozciąć skórę syna. Głowa chłopaka
przekrzywiła się nieco przez siłę uderzenia, a zawroty stały się silniejsze niż
wcześniej.
- Głupoty niektórych suk nie da
się obronić. – uśmiechnął się szyderczo i pogardliwie w stronę Massimy,
rzucając w jego stronę wyzwanie oraz rozwścieczając bardziej. Manipulował
ludźmi lepiej, niż nie jeden polityk. I
dostał to czego chciał – ból. W jego kierunku zostały wymierzone kolejne
ciosy, aż na dłoniach agresora pokazały się zadrapania. Rana na skroni
brązowookiego zdążyła się otworzyć. Krew spływała przy uchu do zarysu szczęki, gdzie
skapywała na białą koszulkę, tworząc burgundowe plamy.
- Ukradła towar Latynosowi,
zasłużyła. – tym razem przełożony nie zaprzeczył.
- Co z nim?
- Trafił w ręce właściciela. –
odparł już znudzony i wciąż zakneblowany Dylan.
- Ponoć była tam jeszcze jedna
dziewczyna. – mężczyzna uniósł wzrok na swojego podwładnego.
- Wątpię, żeby poszła na policję,
skoro sama skorzystała. – zaśmiał się młodszy.
- Cieszę się z naszej współpracy
w ciągu tych czterech lat, dzieciaku. – poklepał syna po plecach, kiedy tamten
już się oswobodził i odprowadził go do drzwi.
Narracja pierwszoosobowa
Stałam obecnie przed lustrem w moim pokoju,
zastanawiając się co dzisiaj założę do szkoły. Otóż chciałam udowodnić Ianowi,
że spotykamy się, jak koledzy a nie randkowicze. Nie mogłam się wystroić, gdyż
odebrałby to, jak chęć zaimponowania mu. I na tym polegał cały problem.
Postanowiłam założyć jednolite, ciemno-granatowe rurki z wysokim stanem i do
tego puchaty sweter na długi rękaw w odcieniu pudrowego różu. Na nogi wsunęłam
białe trampki, a na prawy nadgarstek kilka bransoletek. Włosy przeczesałam
jedynie szczotką i zostawiłam naturalnie pofalowane.
- Amy, kochanie. Spóźnisz się,
jeśli będziesz się jeszcze stroić. – usłyszałam krzyk mojej mamy z dołu. Chyba
jestem gotowa na starcie z brunetem.
- To co idziemy? – zapytał chłopak,
zaczepiając mnie po raz kolejny dzisiejszego dnia. Za każdym razem upewniał się,
czy nasze spotkanie jest aktualne.
Poszliśmy na szejkido baru mlecznego niedaleko szkoły. Miło spędzaliśmy nasz
czas. Szczerze sądziłam, że Ian będzie bardziej nieznośny. Oglądaliśmy
przechodzących za szybą ludzi. Chłopak oceniał kobiety po rozmiarze ich pupy lub piersi, ja chłopaków po fryzurze i ubraniu. Śmialiśmy się w najlepsze.
- Wiesz, chciałem się upewnić, bo
nie wszystkie informacje od niego są wiarygodne, więc wolałem spytać się
ciebie. – był nieco speszony, gdy to mówił, czym wzbudził moją ciekawość.
- Strzelaj. Postaram się rozwieść
wszystkie twoje wątpliwości. – uśmiechnęłam się.
- Przespałaś się z Chavezem? – zakrztusiłam się napojem. Cały nastrój prysł,
wiec wyciągnął mnie na spotkanie tylko, by się tego dowiedzieć? Mój dobry humor
zastąpiła złość.
- Skąd niby masz takie
informacje? – oh, przecież wiesz, że zdjęcie zapoczątkowało całą operę mydlaną.
Zachowaj spokój, Amy.
- No wiesz, po szkole krążą różne
historie. – zaśmiał się cicho, patrząc na mnie przenikliwym wzrokiem. Wcześniej
przyznał się, że wie to od Niego. Muszę znaleźć tego dupka, przystojnego dupka.
Nie wcale taki nie jest. Tak jest, jak cholera. Wstałam, wrzuciłam płatkowy kubek
do kosza i ruszyłam w kierunku szkoły. Może będzie na dziedzińcu.
Weszłam do
strefy okrągłych stołów przed szkołą. Znajdowała się obok boiska do
koszykówki, gdzie kilku chłopaków urządziło sobie mecz i terenu do ćwiczeń dla
cheeleaderek. Przy jednym ze stołów ujrzałam Dylana Chaveza we własnej osobie.
Siedział do mnie tyłem. Miał na sobie grubszą, czarną bluzę z kapturem, lekko
naciągniętym na głowę i szare, luźne w kroku jeansy. Z pod ławki wystawały mu
czarne adidasy. Dziewczyny, które stały pod jednym z drzew kilka metrów
dalej, obserwowały go z zafascynowaniem, a gdy zobaczyły, że idę w jego
kierunku, zmarszczyły się nieco. Nawet się nie zastanawiając, usiadłam po jego
lewej stronie. Czułam mocne perfumy. Spojrzałam na jego profil.
Dostrzegłam okropne zadrapania na lewej skroni i kilka siniaków,
ciągnących się do kości policzkowych. Moja opiekuńcza strona wzięła górę.
- Jezu! Co ci się stało? – nawet nie
odwrócił się w moją stronę. Siedział, wgapiając się w telefon, który obracał w
dłoniach.
- Nic. – westchnął. – Co chcesz? –
jego głos był opanowany i jedwabisty.
- Słyszałeś plotki o tym, że
rzekomo ze sobą spaliśmy? – przeszłam do rzeczy.
- Spaliśmy. – odpowiedział, tak
po prostu.
- Obok siebie, a to znaczna
różnica! – krzyknęłam rozwścieczona, zwracając uwagę innych uczniów.
- I co? Uważasz, że ja
rozpowiadam te głupoty? – dopiero teraz poświęcił mi całą uwagę. Odłożył
telefon z hukiem na stół, sam odwrócił się w moją stronę. Mogłam zobaczyć go w
całej krasie. Był jeszcze przystojniejszy, niż go zapamiętałam. Brązowe oczy
wypalały we mnie dziury, ale mnie to nie przejęło, gdyż
widziałam nutę rozbawienia w jego spojrzeniu. Pełne malinowe usta, roztrzepane, jasno brązowe
włosy wystawały spod czarnego materiału. – Nie martw się twój dziewiczy teren nie został naruszony przeze mnie. – powiedział, po czym wstał. Jednak zatrzymał się po chwili i zerknął na mnie kątem oka. – Mam nadzieję, że wygodnie ci się śpi w mojej koszulce.
ROZDZIAŁ 9 | ROZDZIAŁ 10 | ROZDZIAŁ 11
rozwiązało się kilka zagadek, jest kilka wskazówek
macie jakieś podejrzenia?
#LiDGff
Bardzoo fajny ! :D Jeciu, ale emocje ;) Już się nie mogę doczekać więcej ;3 Masz talent ! :D
OdpowiedzUsuńSuper, juz myślałam ze zrezygnowałaś. Nie mogę,się doczekac następnego ;) 😘
OdpowiedzUsuńSuuuuper :D
OdpowiedzUsuńSzczerze mówiąc zaczynam się czasami gubić xD Przynajmniej jeśli chodzi o życie Chaveza, muszę się naprawdę skupić, by to ogarnąć. W ogóle jak pięknie to napisałaś! Te wszystkie opisy itd., tylko ciut mało dla mnie dialogów :< Mimo wszystko czuję się teraz lepiej, ponieważ wiem coraz więcej o tym, co się w ogóle dzieje w tym opowiadaniu. Jesteś wspaniała! Dziwi mnie jednak ta sytuacja Dylana z jego ojcem. Jak on mógł tak go pobić! Boże, nie wyobrażam sobie tego. To wszystko jest takie dziwne. Nagle zrobiło się... Poważnie. I ta atmosfera stała się napięta, może troszkę sztywna i dość przygnębiająca, ale może to tylko moje odczucia. Sama już nie wiem. Mam nadzieję, że następny rozdział sprawi, że sie wyluzuję troszkę :P
OdpowiedzUsuńDziękuję oczywiście za dedykację i za polecenie mojego bloga <3 Moja bratnia duszo.
Kocham Cię!
Świetny rozdział!
OdpowiedzUsuńświetny blog obserwuję :) pozdrawiam :*
OdpowiedzUsuńSuuuuuper <3
OdpowiedzUsuńaaa! Troszeczkę się gubię w życiu Dylan'a! Mam nadzieje, że w kolejnych rozdziałach nam go trochę przybliżysz;)
OdpowiedzUsuń