4 lutego 2015

Rozdział 10 "Friend"

Dziękuję miśki za każdy komentarz pod poprzednim rozdziałem, kocham Was!
Rozdział dedykowany TinyDrug, która jest moją bratnią duszą na blogosferze. Dzięki, że jesteś. 
  
Narracja pierwszoosobowa 

Pierścionek na mojej prawej dłoni gładko obracał się po obwodzie palca. Zdawałoby się, że moja praprababcia była kobietą, lubiącą dobrze zjeść, gdyż biżuteria była dla mnie nieco za duża. Jeden granatowy kryształek na srebrnej obręczy mienił się w blasku salowych jarzeniówek. Imponował mi swoją prostotą i wykonaniem, należał także do mojego ulubionego zestawu wraz ze srebrnym łańcuszkiem oraz zawieszką z kryształkiem robionym na wzór pierścienia.  Skóra na moich dłoniach była wysuszona i nieprzyjemna w dotyku. Wszystko przez codzienne zmywanie naczyń oraz sztućców w rodzinnej restauracji. Już ponad miesiąc odpracowuję karę, ale nie narzekam. Żadna praca nie hańbi. Chociaż obecnie nie zarabiam pieniędzy dla siebie, a moja pensja trafia na konto rodziców, jestem z siebie dumna. Staję na wysokości zadania. Jedynym minusem jest brak wolnego czasu. Czuję, jakbym od wieków nie wybrała się na żadną imprezę i ten fakt zaczyna mi ciążyć. Nie chodzi tutaj o pijaństwo, głośną muzykę czy tłum spoconych nastolatków. Chciałabym chociaż wyskoczyć na zakupy z moją męczącą siostrą. Charlotte to mały upiór, który używa swoich nieco krzywych kłów w nieodpowiednim momencie (dosłownie i w przenośni). Jest wredna, denerwująca, humorzasta i mogłabym wymieniać do utraty tchu, ale to wciąż rodzina. Oprócz tego jej podobieństwo do taty mnie przeraża. Jest jego młodym, kobiecym klonem, ślicznym klonem. Ma małe szmaragdowe oczy w kształcie migdałów, delikatne, lecz stanowcze rysy twarzy, mały podbródek i pulchne usta. Jak na swój wiek jest wysoka, najwyższa z dziewczyn w swojej klasie. Tak, przy niej rodzice bardziej się postarali. W moim przypadku ich niedoświadczenie wzięło górę, to przynajmniej moje założenie.
                Sunęłam wzrokiem dalej po mojej prawej dłoni, aż natknęłam się na subtelną, srebrną bransoletkę. Nie miała ani jednej zawieszki. Wydawałoby się, że jest uboga w porównaniu z naszyjnikiem i pierścionkiem, ale było wręcz przeciwnie. Doskonale wpasowywała się  w ten zestaw. Cienka żyłka przerywana co dwa lub trzy centymetry drobnymi kuleczkami. Pierwsza biżuteria jaką kupiłam za oszczędności uzbierane, wtedy w ciągu mojego dziesięcioletniego życia. Była wtedy dla mnie za duża, ale chciałam żeby pasowała nawet za kilka lat, bo przecież nasza przyjaźń miała tyle trwać - Ty też kupiłaś taką samą. Uniosłam wzrok na Ciebie, lecz nie masz jej na swoim nadgarstku. Pewnie leży gdzieś głęboko zakopana w szkatułce Twojej biżuterii od najmodniejszych, a jednocześnie najdroższych jubilerów albo już dawno się jej pozbyłaś. Byłyśmy idealnymi partnerkami zabaw, ponadto powierzałyśmy sobie najważniejsze sekrety. Pamiętam, jak powiedziałaś mi, że lubisz Billego. Tego z podstawówki. Drobnego okularnika ze spodniami, zapiętymi zawsze tym samym paskiem pod pępkiem i wpuszczoną w nie koszulką polo. I choć odbiegał on od ideałów z okładek kolorowych gazet, jakie kupowała Twoja mama w każdy poniedziałek, to przypadł ci do gustu.  Pochwaliłaś mi się nawet tym, jak zerwał dla Ciebie trzy róże, cóż przynajmniej próbował, zanim sąsiadka przegoniła go ze swojego ogrodu. Dla Ciebie i tak był bohaterem do momentu, kiedy do naszej klasy dołączył Zack – młody rozbójnik o roztrzepanej fryzurze i zawadiackim spojrzeniu (tak zawadiackim na jakie stać dziesięciolatka). On miał być moim bohaterem, ale ty polubiłaś go bardziej od Billego – przynajmniej tak mi mówiłaś. 
                Przyjaciel jest ważną cząstką życia każdego człowieka. Podaje pomocną dłoń, kiedy jej potrzebujemy. Wytyka błędy, żebyśmy nie popełnili ich ponownie.  Cieszy się naszym szczęściem. Płacze, kiedy my płaczemy. Cierpi równie mocno. Miałyśmy to wszystko. Ty byłaś dla mnie, ja dla ciebie. I do dzisiaj nie rozumiem, dlaczego nasza przyjaźń się wypaliła.
                Nagle usłyszałam klaśnięcie nad swoim uchem. Bardzo trafne przywrócenie mnie do rzeczywistości profesorze Vespucci. Zastanawiam się, czy nie zmienił nazwiska, aby mieć jakiś głębszy kontakt z dziejami Ameryki. Miał jakąś chorą obsesję na punkcie historii – przedmiotu, którego uczył, i nienawidził każdego, kto nie dzielił jego pasji. Prawdopodobnie stałam się jego kolejnym celem, gdyż nie wykazywałam głębszego zainteresowania ilością przelanej krwi, wymordowanych istnień lub krzywych umysłów, które wysyłały innych ludzi na śmierć. Wolałam żyć z czystą kartą, bez piętna przodków. Dziękuję profesorze za jedynkę za odpowiedź ustną, a tobie moja była przyjaciółko za Twój uśmiech wyższości, który poszerzał się coraz bardziej z każdą moją odpowiedzią „nie wiem”.
- Amy! – odwróciłam się na dźwięk głosu, wołającego moje imię. Ian przedzierał się pomiędzy uczniami, wychodzącymi z klas i tymi, którzy usiłowali dostać się do swoich szafek.
– Co słychać? – zapytał, chowając dłonie w kieszeniach brązowej bluzy z nadrukiem.
- U mnie wszystko okej, a co z tobą? – uśmiechnęłam się delikatnie w jego kierunku. Gdyby płacili mi za uśmiechy, zostałabym milionerem. Poważnie. Szliśmy bok w bok wśród dzieci z młodszych klas. Od pewnego czasu Ian stał się mniej nachalny, ale wciąż nie pozwalał mi od siebie odpocząć. Chyba taki już jest - nic nie poradzę, a nie miałam serca, wyrzucić mu prosto w twarz, żeby się odczepił.
- A w porząsiu. – Standardowo musiał coś zmiękczyć, pokusa była zbyt duża. – Wyskoczysz ze mną gdzieś w piątek? – zapytał z błagalnym spojrzeniem, ale choć nie wiem jak by się starał, nie było żadnych szans, abym wyszła gdziekolwiek w wymienionym dniu. Miałam przygotowywania do remanentu w pracy i musiałam pomóc mamie w ogarnięciu wszystkiego. Dopiero w następnym tygodniu będę miała wolne kilka wieczorów i weekend, ale dla Iana to za dużo czasu, zdążyłam się o tym przekonać po chwili.
- Przykro mi, pracuję. – uśmiechnęłam się przepraszająco, serio powinnam zacząć szukać sponsora czy coś.
- A nie da się mnie chociaż wcisnąć na dwie godzinki? – wciąż się starał, a jego bardziej krzaczaste brwi, niż wcześniej uważałam, ściągnęły się.
- Zero szans. – odparłam. Teraz już staliśmy. Chłopak był za bardzo zirytowany zaistniałą sytuacją, jego głos też brzmiał inaczej.
- A jutro wieczorem? – nabieramy szybszego tempa. Może mój termin przydatności się kończy, skoro skrócił okres oczekiwania o trzy dni.  Nieważne.
- Odpada. – powiedziałam stanowczo. Jutro są przecenione środy, talerzów do zmywania będzie o połowę więcej.
- Robisz to specjalnie? – warknął, patrząc na mnie ze złością. Uspokój się ogierze, bo nigdzie razem nie pójdziemy – pomyślałam. Cooper pewnie wtrąciłby, że Ian i tak nie zamoczy. Zaśmiałam się, miałam nadzieję, że brunet tego nie usłyszał. Koniec żartów.
- Nie, po prostu terminy, które proponujesz są do kitu. – co Amy byś tu zrobiła, gdybyś nie rzuciła kolejnym uśmiechem. Przydałby się taki „ding”, który oznacza, że wygrałeś w automacie.
- Więc może lunch jutro? –  ja naprawdę pleśnieję?
- Okej, do zobaczenia! – pomachałam w jego kierunku w celu pożegnania, ale zdążył mnie ubiec i złapać. Jego nastawienie zmieniło się. Po uzyskaniu ode mnie zgody na wspólne wyjście, zrobił się milszy i spokojniejszy.
- Chodź, odwiozę cię do domu.

Narracja trzecioosobowa

                Małe kropelki potu spływały po skroni chłopaka. Jednym ruchem starł je, przeczesując przy okazji palcami kosmyki włosów, jakie opadły mu na czoło. Lekko utykał, za pewne z powodu spędzenia większości dnia w siłowni, przechadzając się po bogato zdobionym korytarzu. Był zmęczony, jego mięśnie paliły, a skóra zdawała się wciąż pocić, mimo że już nie ćwiczył. Kręciło mu się w głowie z przepracowania i głodu. Zawsze ćwiczył na czczo, uważał, że uzyskuje wtedy lepsze efekty, ale to nijak równało się z prawdą. Po prostu uwielbiał ból, jaki odczuwał, kiedy jego żołądek ściskał się niemiłosiernie.
                Ciemna, marmurowa podłoga, którą przemierzał, była tak perfekcyjnie wypolerowana, że udało mu się dojrzeć własne odbicie. Oh, schowaj się krzywa mordo – pomyślał, śmiejąc się pod nosem. Mijał kolejne pomieszczenia: salon, w którym chłopaki oglądali mecz koszykówki, kuchnię z parą i ich słabą grą wstępną na blacie jednej z szafek. Kilka osób przykuło spojrzenia do jego osoby – niektórzy odwracali wzrok (nie wiedział, czy był taki odrażający, czy co – gówno prawda, nie był i dobrze znał powód ich ucieczki spojrzeń), inni skinęli głowami na przywitanie, nikt nie odważył się podać mu ręki. Szedł dalej, nie interesując się bożym światem, aż pchnął ciężkie, drewniane, ręcznie zdobione drzwi (znacznie ładniejsze od tych z klubu). Ujrzał przestronne biuro z długimi, granatowymi zasłonami, spiętymi złotymi zapięciami. Nigdy nie wiedział, dlaczego to właśnie one rzucały mu się pierwsze w oczy, a nie na przykład lakierowane, niemal czarne, lecz o złotym połysku biurko o dziwnym kształcie, przypominającym bumerang, czy też skórzane, pikowane krzesło obrotowe, stojące za nim lub barek wypełniony po brzegi najróżniejszymi alkoholami albo ogromne biblioteczki przy drzwiach, do których trzeba było używać przesuwanych drabin, by ściągnąć lekturę z najwyższych półek. Jego uwagę mógł także zwrócić kryształowy żyrandol zwisający z sufitu, ale nie to zasłony przykuwały jego wzrok. Przepych uderzył w niego niczym szklana ściana, ale choć nie wiadomo ile zer miałby na koncie, pieniądze zawsze były dla niego nijaką wartością. Raz są, raz ich nie ma. Mogą ukoić ból tylko na chwilę, krótką chwilę. Ból jest dla Dylana, jak kamień dla Syzyfa – zniesie go na doliny, mimo że wcześniej był już na szczycie.  Zniknie, ale powróci jeszcze silniejszy i trudniejszy do przeminięcia.
                 Skoncentrował się na dwójce dzieciaków, jednym ślęczącym na podłodze, gdzie dziwaczne, marmurowe kręgi miały swoje centrum, wcierającym krew w rąbek i tak już brudnej koszulki oraz drugim usiłującym mu pomóc. Kolejne dzieciaki wkopujące się w bagno.  Gdy zauważyli postać z wytatuowanym tygrysem na lewym ramieniu, zastygli w bezruchu. Ten nieco chudszy z małym pieprzykiem w okolicach prawego oka i łańcuszkiem z Matką Boską na szyi, natychmiast odwrócił wzrok, drugi przypominający bogatego łobuza ocknął się dopiero po dostaniu kuksańca w żebra od kolegi, a mimo wszystko co chwilę zerkał na Chaveza, gdy udawali się do wyjścia. Co na szczęście młodzika zignorował.
                Dylan po chwili ciszy skierował wzrok na Szefa, który westchnął żałośnie i rozpoczął palenie nowego cygara, pozbawiwszy się wcześniej zbytecznej końcówki. Chłopak nie kłopotał się siadaniem na skórzanym krześle naprzeciwko przełożonego. Stał dokładnie trzy metry od biurka, jak zawsze.
- Nie pukałeś. – żachnął w kierunku brązowookiego, spoglądając na niego nie wiadomo czy z dumą, czy z pogardą. Nic się nie zmieniło. Dylan nigdy nie odwracał wzroku, choć powinien. Zawsze przypatrywał się kwadratowej twarzy, czarnym, jak węgle oczom, opalonej skórze nawet w zimie, kruczym włosom do linii żuchwy, lekko zakręconymi na końcówkach i zaczesanymi do tyłu, markowych ciuchach (które za każdym razem były inne), drogich butach i lśniącym zegarku. Na dłoni zawsze znajdował się pierścień podobny do własności blondyna, ale o większym znaczeniu. „Zorro XXI wieku” – skomentował w myślach chłopak, mimo że szef miał się nijak do legendarnego bohatera.  Chavez skinął jedynie głową na zarzut ojca – Massimo Luca Chavez.
- Dawno się nie widzieliśmy. – ponowne skinięcie.
- Do rzeczy. – powiedział spokojnie chłopak, czym zirytował Szefa, który nigdy nie rozumiał, dlaczego jego wychowanek był tak harmoniczny, a jednocześnie taktowny.
- Dostałem informacje, że ktoś poturbował moją córkę. – spojrzał wymownie na Dylana – Z tego co pamiętam, miałeś nie dopuścić do takich rzeczy.
                W jednej chwili z bocznych drzwi wyłonili się trzej młodzi mężczyźni. Od razu zabrali się do powalenia Dylana na kolana i przyblokowania jego ruchów. Nie szarpał się. Każdego z nowo przybyłych darzył za coś szacunkiem, wiedział także, że bez rozkazów nawet by go nie tknęli. Podniósł wzrok przed siebie. Teraz nie był już spokojny. Dyszał ciężko, nienawidził dotyku na swojej skórze. Szef stał tuż przed jego twarzą.
- Miałeś ją chronić! – ryknął, wymierzając prawy sierpowy prosto w lewą skroń brązowookiego. Sygnet na jednym z palców starszego Chaveza zdążył rozciąć skórę syna. Głowa chłopaka przekrzywiła się nieco przez siłę uderzenia, a zawroty stały się silniejsze niż wcześniej.
- Głupoty niektórych suk nie da się obronić. – uśmiechnął się szyderczo i pogardliwie w stronę Massimy, rzucając w jego stronę wyzwanie oraz rozwścieczając bardziej. Manipulował ludźmi lepiej, niż  nie jeden polityk. I dostał to czego chciał – ból. W jego kierunku zostały wymierzone kolejne ciosy, aż na dłoniach agresora pokazały się zadrapania. Rana na skroni brązowookiego zdążyła się otworzyć. Krew spływała przy uchu do zarysu szczęki, gdzie skapywała na białą koszulkę, tworząc burgundowe plamy.
- Ukradła towar Latynosowi, zasłużyła. – tym razem przełożony nie zaprzeczył.
- Co z nim?
- Trafił w ręce właściciela. – odparł już znudzony i wciąż zakneblowany Dylan.
- Ponoć była tam jeszcze jedna dziewczyna. – mężczyzna uniósł wzrok na swojego podwładnego.
- Wątpię, żeby poszła na policję, skoro sama skorzystała. – zaśmiał się młodszy.
- Cieszę się z naszej współpracy w ciągu tych czterech lat, dzieciaku. – poklepał syna po plecach, kiedy tamten już się oswobodził i odprowadził go do drzwi.

Narracja pierwszoosobowa

                 Stałam obecnie przed lustrem w moim pokoju, zastanawiając się co dzisiaj założę do szkoły. Otóż chciałam udowodnić Ianowi, że spotykamy się, jak koledzy a nie randkowicze. Nie mogłam się wystroić, gdyż odebrałby to, jak chęć zaimponowania mu. I na tym polegał cały problem. Postanowiłam założyć jednolite, ciemno-granatowe rurki z wysokim stanem i do tego puchaty sweter na długi rękaw w odcieniu pudrowego różu. Na nogi wsunęłam białe trampki, a na prawy nadgarstek kilka bransoletek. Włosy przeczesałam jedynie szczotką i zostawiłam naturalnie pofalowane.
- Amy, kochanie. Spóźnisz się, jeśli będziesz się jeszcze stroić. – usłyszałam krzyk mojej mamy z dołu. Chyba jestem gotowa na starcie z brunetem.

https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgJ_nLhCAo1Pcfr6AXHUBWOZ59pcI_J2DFs0LeptLH4usMWyAPwjTvw6ED9Cu5-1YH5ccXQJHu7u2gFOepLmAFsH0fK9gABvCMUpiLF6TBVAZLBeBnJgP7RDCGle5W-nJd-YDHC2nQMPdU/s400/szlaczek2.png

- To co idziemy? – zapytał chłopak, zaczepiając mnie po raz kolejny dzisiejszego dnia. Za każdym razem upewniał się, czy nasze spotkanie jest aktualne.         
                Poszliśmy  na szejkido baru mlecznego niedaleko szkoły. Miło spędzaliśmy nasz czas. Szczerze sądziłam, że Ian będzie bardziej nieznośny. Oglądaliśmy przechodzących za szybą ludzi. Chłopak oceniał kobiety po rozmiarze ich pupy lub piersi, ja chłopaków po fryzurze i ubraniu. Śmialiśmy się w najlepsze.
- Wiesz, chciałem się upewnić, bo nie wszystkie informacje od niego są wiarygodne, więc wolałem spytać się ciebie. – był nieco speszony, gdy to mówił, czym wzbudził moją ciekawość.
- Strzelaj. Postaram się rozwieść wszystkie twoje wątpliwości. – uśmiechnęłam się.
- Przespałaś się z Chavezem? –  zakrztusiłam się napojem. Cały nastrój prysł, wiec wyciągnął mnie na spotkanie tylko, by się tego dowiedzieć? Mój dobry humor zastąpiła złość.
- Skąd niby masz takie informacje? – oh, przecież wiesz, że zdjęcie zapoczątkowało całą operę mydlaną. Zachowaj spokój, Amy.
- No wiesz, po szkole krążą różne historie. – zaśmiał się cicho, patrząc na mnie przenikliwym wzrokiem. Wcześniej przyznał się, że wie to od Niego. Muszę znaleźć tego dupka, przystojnego dupka. Nie wcale taki nie jest. Tak jest, jak cholera. Wstałam, wrzuciłam płatkowy kubek do kosza i ruszyłam w kierunku szkoły. Może będzie na dziedzińcu.
Weszłam do strefy okrągłych stołów przed szkołą. Znajdowała się obok boiska do koszykówki, gdzie kilku chłopaków urządziło sobie mecz i terenu do ćwiczeń dla cheeleaderek. Przy jednym ze stołów ujrzałam Dylana Chaveza we własnej osobie. Siedział do mnie tyłem. Miał na sobie grubszą, czarną bluzę z kapturem, lekko naciągniętym na głowę i szare, luźne w kroku jeansy. Z pod ławki wystawały mu czarne adidasy. Dziewczyny, które stały pod jednym z drzew kilka metrów dalej, obserwowały go z zafascynowaniem, a gdy zobaczyły, że idę w jego kierunku, zmarszczyły się nieco. Nawet się nie zastanawiając, usiadłam po jego lewej stronie. Czułam mocne perfumy. Spojrzałam na jego profil. Dostrzegłam okropne zadrapania na lewej skroni i kilka siniaków, ciągnących się do kości policzkowych. Moja opiekuńcza strona wzięła górę.
- Jezu! Co ci się stało? – nawet nie odwrócił się w moją stronę. Siedział, wgapiając się w telefon, który obracał w dłoniach.
- Nic. – westchnął. – Co chcesz? – jego głos był opanowany i jedwabisty.
- Słyszałeś plotki o tym, że rzekomo ze sobą spaliśmy? – przeszłam do rzeczy.
- Spaliśmy. – odpowiedział, tak po prostu.
- Obok siebie, a to znaczna różnica! – krzyknęłam rozwścieczona, zwracając uwagę innych uczniów.
- I co? Uważasz, że ja rozpowiadam te głupoty? – dopiero teraz poświęcił mi całą uwagę. Odłożył telefon z hukiem na stół, sam odwrócił się w moją stronę. Mogłam zobaczyć go w całej krasie. Był jeszcze przystojniejszy, niż go zapamiętałam. Brązowe oczy wypalały we mnie dziury, ale mnie to nie przejęło, gdyż widziałam nutę rozbawienia w jego spojrzeniu.  Pełne malinowe usta, roztrzepane, jasno brązowe włosy wystawały spod czarnego materiału. 
– Nie martw się twój dziewiczy teren nie został naruszony przeze mnie. – powiedział, po czym wstał. Jednak zatrzymał się po chwili i zerknął na mnie kątem oka. – Mam nadzieję, że wygodnie ci się śpi w mojej koszulce. 


https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgJ_nLhCAo1Pcfr6AXHUBWOZ59pcI_J2DFs0LeptLH4usMWyAPwjTvw6ED9Cu5-1YH5ccXQJHu7u2gFOepLmAFsH0fK9gABvCMUpiLF6TBVAZLBeBnJgP7RDCGle5W-nJd-YDHC2nQMPdU/s400/szlaczek2.png
ROZDZIAŁ 9 | ROZDZIAŁ 10 | ROZDZIAŁ 11

rozwiązało się kilka zagadek, jest kilka wskazówek
macie jakieś podejrzenia?
#LiDGff
Zapraszam na Collision
założyłam ask'a żebyście mogli rozwiać swoje wątpliwości co do lidg

Czytasz = Komentujesz = Motywujesz

8 komentarzy:

  1. Bardzoo fajny ! :D Jeciu, ale emocje ;) Już się nie mogę doczekać więcej ;3 Masz talent ! :D

    OdpowiedzUsuń
  2. Super, juz myślałam ze zrezygnowałaś. Nie mogę,się doczekac następnego ;) 😘

    OdpowiedzUsuń
  3. Suuuuper :D

    OdpowiedzUsuń
  4. Szczerze mówiąc zaczynam się czasami gubić xD Przynajmniej jeśli chodzi o życie Chaveza, muszę się naprawdę skupić, by to ogarnąć. W ogóle jak pięknie to napisałaś! Te wszystkie opisy itd., tylko ciut mało dla mnie dialogów :< Mimo wszystko czuję się teraz lepiej, ponieważ wiem coraz więcej o tym, co się w ogóle dzieje w tym opowiadaniu. Jesteś wspaniała! Dziwi mnie jednak ta sytuacja Dylana z jego ojcem. Jak on mógł tak go pobić! Boże, nie wyobrażam sobie tego. To wszystko jest takie dziwne. Nagle zrobiło się... Poważnie. I ta atmosfera stała się napięta, może troszkę sztywna i dość przygnębiająca, ale może to tylko moje odczucia. Sama już nie wiem. Mam nadzieję, że następny rozdział sprawi, że sie wyluzuję troszkę :P

    Dziękuję oczywiście za dedykację i za polecenie mojego bloga <3 Moja bratnia duszo.

    Kocham Cię!

    OdpowiedzUsuń
  5. świetny blog obserwuję :) pozdrawiam :*

    OdpowiedzUsuń
  6. Suuuuuper <3

    OdpowiedzUsuń
  7. aaa! Troszeczkę się gubię w życiu Dylan'a! Mam nadzieje, że w kolejnych rozdziałach nam go trochę przybliżysz;)

    OdpowiedzUsuń